O Iranie mówi się wiele – że jest to kraj specyficzny, kraj pełen sprzeczności, kontrastów, ale przede wszystkim przeogromnej gościnności. Nierzadko można usłyszeć, że jest to najbardziej gościnny kraj świata i takie zdanie padło już z ust wielu osób rozpływających się w zachwytach nad dobrym sercem Irańczyków. Powiedzmy, że to prawda. Tylko czy aby rozumiemy pojęcie gościnności i życzliwości według standardów, zwyczajów i kultury Irańskiej?
Ta’arof jest to skomplikowana formuła grzecznościowa praktykowana przez wielu Irańczyków, obejmująca i niejako normująca szereg zachowań społecznych i grzecznościowych. Mniej encyklopedycznie i bardziej na chłopski rozum chodzi na przykład o nieodwracanie się plecami do innych, nie pokazywaniu stóp podczas siedzenia na dywanie, oraz przede wszystkim o szeroko pojętą grzeczność, która w wersji Irańskiej bywa bardzo specyficzna i która w naszym europejskim odczuciu jest często postrzegana jako wyolbrzymiona i ekstremalnie udziwniana. Ta’arof przejawia się często także w umniejszaniu siebie, swoich zasług i dokonań, wychwalając przy tym drugiego człowieka jak najbardziej jest to możliwe. Można powiedzieć, że w naszej tradycji także są liczne zwroty grzecznościowe, uprzejmościowe i etykiety zachowań kulturalnych, jednakże to Persowie wynieśli grzeczność na zupełnie inny, wysoce skrajny poziom.
Najlepiej na przykładach
Częstym przejawem ta’arofo może być także odmawianie przyjęcia zapłaty za jakiś towar w sklepie czy za kurs taksówką. Sprzedawca może argumentować, że towar jest bezwartościowy i nie zasługuje on na żadne korzyści płynące z tak marnego produktu. Kupujący zaś powinien nalegać, tłumacząc chęć zapłacenia chociażby tym, że owy towar jest wart każdej kwoty, a ta która widnieje na cenniku jest nieadekwatnie niska do jakości danej rzeczy. W takim wypadku powinno się nalegać na przyjęcie gotówki, a nie odwracać się na pięcie i powtarzać później wokoło jaki to Iran jest gościnny. Jest to pewnego rodzaju gra i zupełne zaprzeczenie znanej u nas konkretności i bezpośredniości w relacjach międzyludzkich.
Jeśli odejdziemy z przekonaniem o życzliwości danej osoby nie płacąc za usługę, możemy śmiało uznać to za swoją porażkę ta’arofową. Odmówienie przyjęcia pieniędzy wcale nie znaczy, że druga strona faktycznie ich nie chce. To jest właśnie główna wada ta’arofu, wprowadzająca zamęt między Irańczykiem a turystą. Tak naprawdę nigdy do końca nie możemy być pewni co druga osoba ma na myśli i bardzo ciężko jest odgadnąć prawdziwe intencje i zamiary swojego rozmówcy. Pokrętne i fascynujące zarazem.
Grzecznościowe ta’arofy to domena głównie starszych ludzi. Młodzi, o ile używają taarofów to są w tym bardziej bezpośredni i raczej aż tak bardzo nie udziwniają. Na powitanie jakiś sędziwy jegomość może powiedzieć „jestem pana oddanym przyjacielem/ sługą” lub „ jestem twoim niewolnikiem/podwładnym”. Rozmówcy dobrze zdają sobie sprawę, że takie teksty nie pociągają za sobą żadnych konsekwencji, ale tradycja wymaga, żeby do człowieka podchodzić z należytym szacunkiem, przed przejściem do meritum dyskusji należy wymienić kilka ta’arofów, wychwalając rozmówcę jak najbardziej to możliwe, zarazem uniżając siebie. Będąc u ludzi w domu, bywało, że gospodarz przepraszał nas za swój biedny, mało okazały dom i ogólnie warunki w nim panujące. My natomiast siedzieliśmy u niego na pięknym czerwonym perskim dywanie, w wysprzątanym i schludnym domu, zajadaliśmy się śniadaniem, popijaliśmy czaj przyszykowany przez jego młodą małżonkę i z niedowierzaniem wsłuchiwaliśmy się w jego niezręczne dla nas przeprosiny…
Wracając do odmawiania zapłaty. W Tabriz, Arman płacąc taksówkarzowi za transport powiedział (bo też nic nie zrozumiałem z Farsi), że taksówkarz właśnie zastosował ta’arof. Odmówił zapłaty, ale za drugim razem, kiedy Arman bardziej stanowczo podał banknot nalegając na jego przyjęcie – szofer przyjął zapłatę.
Nie zawsze jednak jest tak prosto. Rzadziej, ale zdarzają się bardziej wyszukane i ciągnące się w nieskończoność ta’arofy. Przykładowo taka bardziej ekstremalna taksówkowa potyczka ta’arofowa. Sytuacja opisana w książce „Ajatollah śmie wątpić” :
- Ile jestem winien? – spytałem, wyjmując grube zwitki zużytych irańskich banknotów warte w sumie mniej niż trzydzieści dolarów.
- Nie warto płacić – padł w odpowiedzi typowy ta’arof.
- Ależ proszę powiedzieć – nalegam.
- Naprawdę nic –powiedział kierowca. Przeważnie na tym etapie wystarczy jedno słowo „proszę” ze strony pasażera i rachunek został uregulowany, zwykle na korzyść kierowcy, lecz ten młody człowiek postanowił rozegrać ekstremalną partię ta’arofów.
- Proszę – powiedziałem z naciskiem, odliczając kilka banknotów.
- Absolutnie nie, jest Pan moim gościem – odparł.
- Nie, bardzo dziękuję, ale naprawdę muszę zapłacić.
- Błagam pana – odpowiedział. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może to nie być klasyczna wymiata ta’arofów, lecz bardziej złowieszcza odmiana sztuki, prawdziwy pojedynek słowny, w którym przegrywający akceptuje filozoficzne poglądy zwycięzcy.
- P r o s z ę – raz jeszcze nacisnąłem, nie dbając już o to, czy brzmi to desperacko, ani czy przegrałem tę rundę – proszę niech mi pan powie, ile płacę. Podziałało. Kazał mi się autentycznie błagać i z nieco pogardliwym, lecz nie złośliwym uśmiechem powiedział:
- Trzy tysiące pięćset tumanów. – O jakieś pięćset tumanów więcej niż taki kurs powinien kosztować. Zapłaciłem bez negocjowania ceny i wysiadłem. Patrzyłem, jak taksówkarz zawraca, spoglądając na mnie z lekko triumfalnym uśmiechem.”
Z życia wzięte
Będąc w irańskim Kurdystanie w mieście Marivan, leżącym nieopodal granicy z Irakiem spotkaliśmy chłopaka na rowerze. Będący gdzieś w naszym wieku Kurd postanowił nas eskortować i pomóc wyjechać z centrum miasta, aż na same obrzeża. Z braku możliwości porozumienia się w jakimkolwiek języku jechaliśmy w przyjemnej ciszy. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się przy sklepie na małe zakupy. Kiedy przyszło do płacenia, ten uśmiechając się szeroko zapłacił za nasze dwa pomidory i krakersy. Mimo kilku prób oddania pieniędzy nie pozwolił sobie wcisnąć gotówki. Niby tylko kilka rialów, ale ciągle mam nadzieję, że była to jego dobroduszność, a nie nasza ta’arofowa porażka. Kiedy z kolei znaleźliśmy się już na granicy miasta, ten na odchodne znowu wyjął zwitek pieniędzy, po czym wymownie zaczął gestykulować i powtarzać need money, need money? – pytając czy nie potrzebujemy jakiegoś grosza (najwidoczniej przypominając sobie coś po angielsku). Tym razem jednak za drugą odmową więcej nie nalegał, schował pieniądze i ku mojej uldze skończył mnie zawstydzać.
Innego razu w okolicach Kashan, które opisywałem w poprzednim wpisie, chciałem zakupić trochę cukru. Sprzedawca oczywiście poza „please” nie znał nic po angielsku. Na ladzie leżały wystawione kilkukilogramowe woreczki z kostkami cukru, lecz ja wcale nie miałem zamiaru dociążać roweru aż tak bardzo. Jakoś udaje mi się wytłumaczyć, że chciałbym kupić mały woreczek, nie więcej jak jedną dużą garść. Kiedy zabieram się za wyjmowanie gotówki sprzedawca sugeruje, że nie chce za to pieniędzy powtarzając znane „please” oraz dorzucając do tego coś po persku. Nie pomogło nawet „No ta’arof please” z mojej strony, ponieważ sprzedawca tylko się uśmiechnął, powtórzył „no ta’arof mister!” i dłońmi dotykał skroni kierując wzrok ku niebu. Gestykulacja nic mi nie mówiła, totalnie nieznane dla mnie gesty, których znaczenia mogę się tylko domyślać. Finalnie za cukier nie zapłaciłem i sam już nie wiem czy był to taarof i moja kolejna przegrana czy zwykła życzliwość tego człowieka.
Jednak moim ulubionym ta’arofem była pewna sytuacja z kierowcą osobówki, który zatrzymał się na poboczu ruchliwej drogi, gdzie akurat jechaliśmy. Mężczyzna w średnim wieku, szef jakiejś sporej piaskowni, którą – jak twierdził – mijaliśmy jakiś czas temu, wyszedł ze swojego dużego białego samochodu i zaczął zasypywać nas po angielsku pytaniami. Typowe dla takich sytuacji pytania „skąd?” „dokąd?” i „dlaczego?” zwieńczył zaproszeniem na obiad oraz nocleg, zapewniając, że jesteśmy wyczekiwanymi gośćmi w jego domu. Rzuciwszy ową propozycję pożegnał się, wsiadł następnie do samochodu i powoli zaczął odjeżdżać, nie podając jednak żadnego kontaktu do siebie, nie mówiąc już o adresie domu. Na moje „do zobaczenia w Pańskim domu” odpowiedział popularnym zwrotem Inshallah – czyli „jeśli bóg pozwoli” – i ruszył z kopyta…
Kurde jacy oni sa fajni, na 1 zdjeciu….
Twój blog mi się podoba z kilku względów. Jest o podróżach, które lubię, ale najważniejsze jest dla mnie to, że starasz się głęboko analizować dane kultury i zagadnienia, nie spoczywając na zwykłych fotkach. Pozdrawiam!
staram się jak mogę! : ) Dzięki, również pozdrawiam!
haha, też miałam przygodę z taroof, ale jeszcze wtedy o tym nie wiedziałam… albo nie wpadłam, że to mogła być propozycja taroof’owa. Będąc w Kermanshah, poznałyśmy podróżując młodego chłopaka prawnika, z którym przegadałyśmy wieczór, a który wypytując nas o jutrzejsze plany, zaoferował pomoc, w takim sensie, że chętnie się z nami SWOIM autem przejedzie do pobliskiego zabytku. Nam jak najbardziej było to na rękę, więc skwapliwie się zgodziłyśmy. Nazajutrz jednak koleś o umówionej godzinie się nie pojawił hahaha. Teraz wiem, że to było taroof :) Przy kolejnej irańskiej wyprawie będę mądrzejsza ;)
Ojej, super, że nie wykorzystujesz tych ludzi. I nie masz bulwersa, jak Cię ktoś wg. naszych norm wystawi. Mega pozytywne i godne naśladowania!
to prawda.. rzadkie zjawisko i godne naśladowania :-)
Świetny blog i dobre kompendium wiedzy o irańskiej obyczajowości. A propos pobytu w Tabrizie. Czy tam lepiej porozumiewać się po farsi czy raczej po azersku?
Niestety nie znam żadnego z nich, ciężko mi cokolwiek doradzić… Dzięki za miłe słowa!
[…] właśnie ten szanowny pan, o którym wspominałem przy okazji ta’arofu. Jakby skrempowania było mało, ten jeszcze przepraszał nas za swój biedny dom , kiedy my […]