Zadar i wyspa Pag rowerem

Będąc jeszcze w Mostarze wymarzyłem sobie taki fajny, miedziany tygielek do robienia kawy po turecku. Na Bałkanach zwany jako dżezwa lub też zabawniej dżezawica. Dlaczego zabawniejsza jest ta dłuższa nazwa – tego nie wiem, ale za każdym razem jak pytałem o dżezawicę pojawiał się uśmiech na ustach sprzedawców. Problem w tym, że niestety nie potrafili mi tego przełożyć na angielski i wytłumaczyć dlaczego ta nazwa jest zabawna. Szkoda.

Będąc właśnie w Mostarze na straganikach były przeróżne tygielki których kosztowały od 10 euro w górę. Tak sobie myślałem, że pewnie drogo bo to miejsce turystyczne i gdzieś dalej będzie można kupić taniej. Kiedy już byłem dalej przy drogach pojawiały się stragany z różnymi dziwnymi rzeczami – od siekier, przez suszone owoce, aż po owe tygielki. Tym razem także nie kupiłem mimo, że cena była już bardziej okazyjna. Dlaczego? Tego nie wiem … pewnie w podświadomości liczyłem na jakąś super okazję rodem z Lidla – 30 lub 50% zniżki, a najlepiej za darmo. Skończyło się w końcu na tym, że w Zadarze po kilku próbach kupna uświadomiono mi, że w tym regionie już tego tak chętnie się nie używa i tym samym nie sprzedaje turystom. Jednak i na to jest rada. Kupiłem wreszcie po przyjeździe do Polski na allegro – prosto z Turcji! Niby to nie to samo, ale co zrobić… I tak nie zaoszczędziłem. Kosztował nie mniej jak te w mostarskich kramikach.

W nocy był mały dramat, kiedy stoper do uszu znalazł się jakoś głębiej niż zwykle i ani widział wychodzić. Już byłem właściwie gotowy na wizytę w jakimś szpitalu, ale ostatecznie udało się go wyjąć.

Wyspa Pag

Pobudka o 7.30! Miałem nadzieję zrobić sobie zdjęcie z domownikami z samego rana, ale okazało się, że wszyscy są już w pracy. Jedynie w domu był jeszcze Nikola, który tak zresztą jak i pozostali wybierał się do pracy. Wypiliśmy kawę i się pożegnaliśmy. Dostałem jeszcze kilka brzoskwiń na śniadanie i powoli zacząłem się pakować. Nikt się moją obecnością nie przejmował, a bramy też zamykać nie musiałem. Jedynie babcia Nikoli z domu obok coś tam krzyczała, że nie mogę tam wchodzić i tym podobne. Na próżno tłumaczenia, że jestem starym jego przyjacielem i znamy się kupę lat. Poza tym ja właśnie wychodzę, a nie wchodzę…

Zapraszam też do osobnego wpisu na inne chorwackie wyspy – Hvar i Brać!

Opuszczając miejsce zgarnąłem jeszcze kilka brzoskwini z drzewa tym samym wypełniając siatkę prawie do połowy. Były przepyszne – to fakt, ale po 10 zjedzonej sztuce mimo pełnego żołądka nie miałem kompletnie energii do jazdy. Z czasem już nie mogłem na nie patrzeć, ale wyrzucić szkoda. Najgorsze jest to, że wcale ich nie ubywało i jakby co chwila – kiedy zatrzymywałem się na czerwonym świetle – ktoś mi podrzucał do siatki zawieszonej na sakwach kolejne sztuki.

Zadar chorwacja

Czytaj też – Ciekawe miejsca na Bałkanach, co warto zobaczyć?

miasto zadar

Zadar – trzeba przyznać – ładny. Byłem tam z rana tym samym jeszcze w miarę wypoczęty. Turystów sporo ale ja głównie skupiałem się na wspomnianych wcześniej tygielkach. Jak już wiadomo nic z tego nie wyszło i zły wyruszyłem w stronę wyspy Pag. Humor poprawiło mi ponowne spotkanie Nikoli! Jadąc pod lekką górkę słyszę rytmiczne trąbienie z naprzeciwka. Nie kto inny jak Nikola macha energicznie i z szerokim uśmiechem krzyczy coś niezrozumiałego. Bardzo miła sytuacja mimo to, że trwała tylko ułamek sekundy. Takie oto drugie, nieplanowane pożegnanie.

Pogoda wydaje się całkiem niezła. Ponowną zmianę humoru zafundowała mi para sakwiarzy – Chorwatów którzy dostarczyli mi garść świeżych informacji dotyczących pogody na kolejne dni. Jak się można domyśleć, nie jest to dobra prognoza. Zbliża się podobno jakiś front z dużą ilością opadów. Tak bynajmniej twierdzą. Szczerze to nie chce mi się wierzyć, że akurat teraz będzie deszcz skoro od ponad 6 miesięcy nie spadła ani jedna kropla. Jak to mawiają – shit happens… zobaczymy.

Wyspa Pag – czy warto?

Wjeżdżam na Pag! Krajobraz zaczyna się zmieniać. Na horyzoncie pojawiają się majestatyczne góry. Velebit – bo tak się nazywają – są częścią Alp Dynarskich. Masyw mierzący ponad 1600m wyrasta zaraz przy samiuśkim morzu i widziany z wyspy robi niesamowite wrażenie. Jedynym problemem jest to, że jutro będę musiał wspinać się jedną z dróg poprowadzoną pomiędzy którymiś z tych szczytów.

Kto ale myśli o jutrze skoro kolejne zakręty odsłaniają co chwila nowe, bardziej malownicze widoki. Momentami krajobraz przypomina prawdziwie księżycową okolicę. Gdzie okiem sięgnąć widać tylko te białe – podobne jeden do drugiego – kamienie. Ktoś także musiał być tym zniesmaczony i wpadł na ciekawy pomysł, aby urozmaicić trochę okolicę stawiając setki metrów murków zbudowanych z tychże właśnie kamieni. Postawione jeden na drogim na wysokości do 1m ciągną się wszędzie. Gdzie spojrzeć widać murek. Są one także na lądzie (nie tylko na wyspie) np. można zauważyć ich sporo wzdłuż magistrali adriatyckiej, ale na Pagu jest ich zdecydowanie najwięcej. Długo myślałem po co ktoś zadaje sobie tyle trudu z ich układaniem i jedynym sensownym jak dla mnie motywem jest właśnie zmiana krajobrazu na bardziej interesujący. Z monotonnego-kamiennego, na monotonno-kamienny z elementami ozdobnymi w postaci niekończących się murków.

Kolejną ciekawą sprawą była sama jazda przez wyspę. Nie spodziewałem się tylu podjazdów. Mimo tego, że nie były to jakieś strasznie długie i strome odcinki to jakoś dziwnie męczące. Wiatr oczywiście był przeciwko mnie, a słońce nie chciało się schować za coraz to nowe i większe obłoki. Czyżby miała sprawdzić się przepowiednia pogodynki? Teraz z chęcią przyjął bym trochę cienia, ale jeśli już miał by się do tego pojawić deszcz to zdecydowanie wolę się smażyć. No niestety – trudno dogodzić. Poza tym wyspa Pag znana jest z produkcji soli. Morzu pozwala się na wpłynięcie do takich komór jak na zdjęciu poniżej. Zostają one zamykane, woda odparowuje po czym zbiera się sól.

Początkowo na Pagu miałem zamiar się przespać. Z takim też założeniem jechałem nie spiesząc się za bardzo. Zrobiłem sobie blisko 2 godzinną przerwę na ostatnią kąpiel w morzu połączoną z nicnierobieniem, a mimo to przed godziną 18 dojechałem do końca drogi i tym samym wyspy. Stwierdziłem, że nie ma sensu na siłę teraz się wracać i szukać jakiegoś miejsca do spania, a dodatkowo zniechęcała mnie perspektywa spania na kamieniach w dodatku z dziurawą matą. Stwierdziłem taże, że z ekonomicznego punktu widzenia, można jeszcze trochę podjechać i zrobić kilka kilometrów. Tym samym kupiłem bilet na prom i po niedługim czasie ponownie znalazłem się na stałym lądzie.

Na promie zacząłem kombinować po raz pierwszy z jakimś transportem. Ubzdurałem sobie już na początku wyprawy wracać autostopem i właśnie teraz będąc coraz bliżej Zagrzebia miałem zamiar zaczynać realizować ten plan. Póki co skończyło się na zamiarach i NIEzapytaniu kilku współpasażerów promu o możliwość podrzucenia gdzieś bliżej Polski. Nie wiem do końca dlaczego nie spróbowałem, ale chyba był to ogólny strach przed czymś nowym. W końcu jeszcze nigdy nie miałem okazji jechać 'na stopa’…
Prom chorwacja Wyspa Pag

Wyspa pag ciekawe miejsca

Mówi się trudno. Teraz kiedy dzień się kończy standardowo muszę zacząć szukać miejsca do spania. Jak się okazuje nie będzie to takie łatwe gdyż wzdłuż drogi nie ma zbyt wiele przestrzeni nie mówiąc już o miejscowościach. Trzeba jechać. Na początek ostry podjazd pod wcześniej wspomniane góry. Oczywiście tylko kawałek, bo gdzie tam do jakiejś przełęczy. I tak dość długo będę jeszcze jechał wzdłuż morza zanim skręcę na zachód. Wreszcie jest jakieś odbicie w lewo i lekko w dół. Robi się późno więc nie będę wybrzydzał.

Rozbijam się. Początkowo byłem zachwycony miejscem. Nikogo wokoło, a do drogi dość daleko. Ogólnie drzewa i wysokie trawy robiły niezły klimat. Po jakimś czasie zauważyłem, że miejsce w którym się rozbiłem jest lub było przez kogoś używane. Mam na myśli np. wydeptaną trawę czy w jednym miejscu wyraźnie wyleżaną! Wtedy po plecach przeszedł mnie zimny dreszcz i zaczynałem podejrzewać o to nie tyle ludzi co niedźwiedzia! Kawałek dalej w miejscu otoczonym skałkami był kawałek ziemi – jakby nie tak dawno przeoranej, a w niej mnóstwo odchodów. Jakby tego było mało – właśnie przypomniałem sobie, że kilka kilometrów wcześniej była tablica witająca w parku krajobrazowym, a na niej znajdowało się coś w rodzaju logo z łapą niedźwiedzia. Nie będę udawał bohatera i ukrywał, że się nie bałem. Zaczynałem obmyślać dość szybko plan ewakuacji na wypadek nieproszonego gościa. Jednak noc była szybsza i zanim zdążyłem podjąć jakiekolwiek działania było już kompletnie ciemno. Zostało mi tylko zabarykadowanie się zamkiem błyskawicznym w namiocie i interpretowanie kolejnych, wyimaginowanych szmerów jako nadchodzącego misia.

Filmik

Shashin Error:

No photos found for specified shortcode

Dzień 32. 105km 7h00min. 15,05km/h

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

4 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.